Jak wykorzystać psychologię do zwiększenia sprzedaży?

Jak wykorzystać psychologię, by sprzedawać więcej?

Czy zastanawiasz się czasem, dlaczego – skoro sam masz styczność z branżą marketingową i wiesz, o co tu chodzi – szeroko rozumiana reklama działa także na ciebie? Jasne, pewnie nie zwracasz uwagi na „9,99 zł” czy hasła w stylu „tylko teraz!”, ale powód, dla którego dobry marketing w ogóle cokolwiek sprzedaje, to możliwość wpływania na decyzje zakupowe poprzez trącanie odpowiednich strun w sercach i umysłach konsumentów… Skoro tak jest, to pojawia się pytanie – czy potrafisz to świadomie wykorzystać?

Jakość usług nadal najważniejszym czynnikiem

Wszelkie rozważania na temat zwiększania sprzedaży w inny sposób, niż solidny produkt, elastyczna obsługa klienta i dostarczanie wartościowych treści, to blamaż i pic na wodę. Nie istnieją żadne triki i drogi na skróty, by zbudować relację z odbiorcami, wytworzyć w nich pragnienie posiadania produktu czy używania usługi, by cieszyć się z gwałtownego wzrostu dochodów.

Dobrze, jeśli już mamy to ustalone, możemy zastanowić się, co de facto dzieje się w mózgu osoby, będącej potencjalnie o krok od zakupu. Jak pisał w swojej głośnej książce „Mózg na zakupach” A. K. Pradeep, klient w supermarkecie 95% decyzji podejmuje nieświadomie. Psycholog porównuje to do prehistorycznego życia na łonie dzikiej sawanny, gdzie instynkt przeżycia kontrolował większość zachowań, dzięki którym mogliśmy przetrwać jako gatunek.

Tylko co to ma do decyzji zakupowych i XXI wieku? Cóż, tak się złożyło, że natura nie przewidziała istnienia sklepów – licząca troszkę ponad 2000 lat kultura współczesna to zdecydowanie za mało, żeby wykształcić w nas biologiczną akceptację zjawiska zakupów. W związku z tym, jeśli teoretycznie nie wiemy, jak sobie poradzić z jakąś sytuacją, decydują za nas czynniki niezależne od świadomości. I właśnie na te czynniki można wpływać przekazem marketingowym.

Era niskiego CTR i spontanicznej konwersji

Gdy w 1994 roku pojawiły się pierwsze internetowe banery, średni click-through rate przekraczał 50-60%. Wystarczyła dekada, by spadł do 1-2%, a dziś to wartość oscylująca w granicach 0,1-0,5%. Dlaczego tak się dzieje? To oczywiste – wykształciliśmy w sobie „ślepotę bannerową” i z powodu nadmiaru tego typu reklamy, zaczęliśmy ją po prostu ignorować.

Pierwsze badania typu TCE (Total Consumer Experience – badanie całościowego doświadczenia klienta) na grupie 2000 osób, polegające na rejestrowaniu aktywności mózgu podczas zakupów offline, wykazały jednak, że wciąż „łapiemy” się na proste mechanizmy podwyższania wartości koszyka.

TCE pokazało na przykład, że ponad połowa zakupów dokonywana jest impulsywnie; decydujemy się na takie, a nie inne towary w ostatniej chwili albo podejmując decyzję pod wpływem chwilowej pokusy. To dlatego artykuły pierwszej potrzeby zazwyczaj umieszczane są w dalszych częściach hipermarketów, zaś niedrogie drobiazgi, jak słodycze, bliżej kas.

Ale z tego samego powodu podmioty prowadzące sprzedaż poprzez internet dążą do maksymalnego uproszczenia płatności.

Jak robią to giganci

 

buywithoneclick

Pionierem tego rozwiązania był Amazon, wprowadzając w swoim portalu możliwość zakupu poprzez jedno kliknięcie – dzięki „1-Click”, wystarczy raz wprowadzić dane karty kredytowej, by nigdy więcej nie musieć po nią sięgać podczas dokonywania transakcji. A jak wiadomo, konwersja w ecommerce jest znacznie bardziej uzależniona od czynników losowych, niż w przypadku zakupów w świecie rzeczywistym – wystarczy, że nie mamy naszego środka płatniczego pod ręką, by odłożyć transakcję na później, a więc najczęściej „na nigdy”.

Na tej samej zasadzie PayPal stał się potęgą i jednym z najchętniej wybieranym sposobem płatności m.in. w Wielkiej Brytanii i USA, zaś w zeszłym roku podobną możliwość wprowadziło Allegro:

allegro

Jak jednak pokazują badania, choć zabiegi polegające na maksymalnym uproszczaniu transakcji stają się coraz popularniejsze, generalnie internet jest miejscem, gdzie zakupów dokonujemy w sposób bardziej przemyślany. Wynika to z oczywistego faktu – jeśli chcielibyśmy sprawdzić 10 stacjonarnych sklepów w celu porównania ceny sukienki, musielibyśmy się nieźle natrudzić, zaś podobna sytuacja w sieci jest bardzo prosta. Wystarczy porównywarka cen albo szybka „przebieżka” po najpopularniejszych serwisach zakupowych. Internet daje nam także możliwość sprawdzenia opinii na temat danego produktu bez potrzeby kontaktowania się z kimkolwiek, stąd łatwo zrozumieć, dlaczego „lizaki przy kasie” nie są decydującym, psychologicznym „triggerem” podczas zakupów.

Tak, to niezbyt komfortowa sytuacja dla sprzedawców i marketerów – jeśli klient ma do wyboru przedmiot o identycznych parametrach, do zakupu popchnie go cena. Jak to wykorzystać?

Niezależnie, czy wprowadzasz nowy produkt na rynek, czy jesteś odpowiedzialny za marketing istniejącego już, w swoją strategię dobrze jest wpleść wartość dodatnią. Obecnie, najczęściej jest to oferta darmowej wysyłki lub darmowego sampla, dorzucanego do zakupu. Bardzo ciekawym zabiegiem jest oferowanie towarów w pakietach, nieróżniących się znacznie ceną, tylko po to, by pokazywać niewielką różnicę między najdroższą opcją, a najtańszą.

Upsell, downsell, cross-sell

Nathan Barry, popularny selfpublisher, podczas startu sprzedaży kolejnej książki, za każdym razem oferuje 3 pakiety, różniące się zawartością i ceną. Różnice w cenach są zauważalne, ale bogactwo oferowanych dodatków sprawia, że poczucie owej różnicy jest niwelowane:

1-App-Design-Handbook

Barry stosuje wariację tak zwanej „efektem asymetrycznej dominacji”. Jak wyjaśnia autor bloga Misterbudget:

Amos Tversky, jeden z odkrywców teorii ograniczonej racjonalności, wykazał już w 1972 r., że jeśli wprowadzimy nową opcję, będzie ona miała nieproporcjonalnie duży udział w stosunku do opcji już istniejących. (…) Zjawisko to znane jest jako „hipoteza podobieństwa”. Jeżeli masz nową możliwość wyboru – „wabik” – który jest podobny do już istniejących możliwości, a nie odmienny, lecz jest mniej popularny, zostaje on „asymetrycznie zdominowany” przez te wcześniejsze, zbliżone opcje. W efekcie, wzrasta ich udział w rynku.

Prawdopodobnie zastosowanie jeszcze mniejszej różnicy między środkowym pakietem a tym najdroższym mogłoby znacznie zintensyfikować sprzedaż. „To tylko kilka dolarów różnicy”, moglibyśmy stwierdzić. Tak czy owak, pierwsze 12 godzin sprzedaży, wspartej email i content marketingiem, przyniosło następujące rezultaty: Sama książka ($39) – $7,354, książka + video ($79) – $8,923, największy pakiet ($169) – $14,420. Blisko 50% sprzedaży wygenerowała najdroższa opcja!

Ale ta „piramida” może zostać łatwo odwrócona, w zależności od tego, na sprzedaży jakiego produktu najbardziej nam zależy. Jeżeli stawiamy hipotezę, w ramach której większa część zysku z pewnością będzie pochodzić z tańszej opcji, warto podnieść cenę pakietu najdroższego. Wzmagamy efekt „taniości”, a że konsument w sieci to istota lubiąca porównywać, dzięki nam zyskuje prosty punkt odniesienia.

Zasada 100 złotych

A że, jak wspomnieliśmy, cena jest najczęściej czynnikiem decydującym o zakupie, warto zaplanować rozsądny plan rabatowy. Jonah Berger w swojej książce Contagious: Why Things Catch On skonstruował popularną „Zasadę 100”, która w dosyć prosty sposób dzieli produkty na takie, których ceny należy obniżać w formie procentowej oraz takie, które należy rabatować kwotowo:

  • Produkty za mniej, niż 100 złotych, rabatować procentowo
  • Produkty za więcej, niż 100 złotych, rabatować kwotowo

Istotna jest nie sama wartość zniżki, ale fakt, jak reprezentująca ją liczba wygląda – na większą, czy na mniejszą?Ogólnie RTV i AGD to zniżki niższej wartości, ale drobna elektronika i małe AGD już może zostać obniżone o przyjemniejszy dla oka procent.

Jak automatyzować procesy i nie stać się robotem?

To, czy automatyzujesz już procesy marketingowe w swojej pracy, czy jeszcze nie, ma na razie względne znaczenie. Za 3 do 5 lat takie posty jak ten w ogóle nie będą miały sensu; podstawową rolą marketera będzie tworzenie, wdrażanie i optymalizowanie kampanii opartych o mechanizmy automatyczne, uzależnione od akcji, jakie podejmują klienci i użytkownicy. Stoimy u progu błyskawicznie zyskującego na popularności trendu i z pewnością wielu zadaje sobie podobne pytanie – jak pogodzić cenioną przez odbiorców indywidualność z wdrażaniem zautomatyzowanego marketingu?

No dobrze, czyli co to jest?

Samo określenie: marketing automation przywodzi na myśl nieprzyjemne skojarzenia; robotyczność, sztuczność, zastępowanie relacji człowiek-człowiek relacjami skrypt-człowiek. Jednocześnie, gdzieś jakby na obrzeżach branżowych trendów, na styku technologii i marketingu, coraz częściej pojawia się określenie „sztuczna inteligencja” czy „deep learning”.

Cóż – na chwilę obecną, cały ten „marketing automation” może brzmieć dużo bardziej przesadnie, niż jest w rzeczywistości! Tak naprawdę, wszystko sprowadza się do odwalenia przez oprogramowanie czarnej roboty – wnioski płynące z analizy jeszcze przez jakiś czas będą domeną ludzkiej, nie sztucznej, inteligencji.

Choć w momencie, gdy musimy obsługiwać setki czy tysiące leadów i klientów, nie da się docierać do każdego osobiście, naszym największym sprzymierzeńcem będzie segmentacja. Proces dzielenia kontaktów ze względu na istotne cechy (płeć, historia zakupów, miejsce zamieszkania, sposób, w jaki nawiązali relację z naszym brandem) będzie kluczem do tworzenia (zbliżonych do indywidualnych) emaili – podstawowego sposobu kontaktu.

To zeszłoroczne badanie pokazuje jednak, że nadal blisko 90% osób odpowiedzialnych za wysyłkę mailingu wypuszcza tą samą wiadomość do wszystkich! HubSpot, analizując 100 tys. wiadomości, udowodnił, że brak segmentacji skutkuje średnio 12 proc. spadkiem kliknięć w łącza zawarte w linku, a także jest decydującym powodem dla którego odbiorcy oflagowują wiadomości jako spam.

Jak jednak wchodzić w interakcję, gdy mamy leady „rozstawione” w różnych miejscach ścieżki zakupowej? W jaki sposób nie sprawiać wrażenia automatu, który wszystkich traktuje tak samo? Jak zachować elementarny savoir-vivre w marketing automation?

Zapomnij o „no-reply@domena.com”

Jeśli w roku 2015 ktoś nadal stosuje do masowej wysyłki adres „no-reply”, zanim zabierze się do automatyzacji marketingu, musi szybko odrobić lekcje. Dołączanie takiej informacji w emailu: To nie jest automatyzacja! to jak powiedzenie:

“Nie jestem zainteresowany twoim feedbackiem i nieważne, że prawdopodobnie wiadomość email jest dla ciebie lepszym i najprostszym sposobem kontaktu. Nie obchodzi mnie, że możesz mieć kłopot w znalezieniu informacji kontaktowych, a w zasadzie najbardziej zależy mi, żebyś ich nigdy nie znalazł”.

Być może to lekko przesadzona opinia, ale powyższy przykład doskonale zarysowuje różnicę między firmami, które uprawiają marketing z poprzedniej dekady i tymi, które rozumieją wartość relacji z klientem, nawet, gdy nie przekłada się ona natychmiastowo i bezpośrednio na zysk.

Oczywiście, można polemizować; odbiorcy, latami przyzwyczajani do otrzymywania automatycznie wygenerowanych wiadomości, na które nie mogą odpowiedzieć, mogą na nie nie zwracać większej uwagi. Status quo zostaje utrzymany; ale zastanówmy się, co można by osiągnąć, gdyby, zamiast „no-replay” wysyłać wiadomości „please-replay”?

Zachęcanie do odpowiedzi i zadawania pytań powinno być, nomen omen, z automatu dołączane do każdej wiadomości, jaką wysyłasz. Każda wiadomość, jaką wysyłasz, to szansa do zwiększenia zaangażowania twoich odbiorców. Bądź otwarty na rozmowę, zawsze.

Uważaj z automatycznymi odpowiedziami w social media

O ile planowanie wpisów pozwala na sporą oszczędność czasu, o tyle wysyłanie automatycznych odpowiedzi generowanych na podstawie użycia zdefiniowanych słów kluczowych może być po prostu strzałem w stopę.

Jednym z przykładów był case Domino’s Pizza, gdy ich klientka umieściła zdjęcie pizzy na Facebooku, podpisując ją jako „Best Pizza Ever!”:

Domino's Pizza

Reakcja firmy? Przeprosiny! Nie udało mi się dotrzeć do źródła i ustalić, na jakie słowa reagował bot (być może skrypt zanalizował fotografię, bo trzeba przyznać, że przysmak wygląda raczej przeciętnie…). Tym niemniej, sytuacja wyglądała kuriozalnie i obnażyła mechanizmy obsługujące działania Domino’s w social media. Co ciekawe, doprowadziło to nawet to drobnego kryzysu, gdy firma próbowała tłumaczyć się, iż doszło do pomyłki ich pracownika, a wiadomość nie była automatyczna – nikt nie uwierzył.

Media społecznościowe zostały zaprojektowane do nawiązywania osobistych kontaktów. Ten kontekst sprawia, że użytkownicy portalu nie robią rozróżnienia między „osobami fizycznymi” a brandami i to jest w gruncie rzeczy ogromna szansa dla tych ostatnich!

Znacznie, znacznie lepiej, niż automatyczne odpowiedzi, twojej marce zrobi soft do monitoringu internetu i szybkie, ludzkie reakcje. Tak, jak było to przed kilkoma dniami z fanpejdżem „Spotted Katowice” oraz odpowiedzią Sony:playstation

Tak się „wygrywa internety”.

Nie traktuj wszystkich jednakowo. Tracisz pieniądze

Automatyzacja procesów marketingowych nie dotyczy tylko emaili czy social media – pewne mechanizmy można stosować także na stronie czy w e-sklepie. Najpopularniejszymi i najbardziej pospolitymi przykładami są pojawiające się popupy, ukazujące się naszym oczom w określonych sytuacjach – na przykład wtedy, gdy chcemy opuścić daną stronę albo „przeklikujemy” się w procesie zakupowym do dalszego etapu.

Takie działania opierają się na hipotezach – „użytkownik opuszcza stronę, bo nie zainteresowała go treść, w takim razie spróbujmy przyciągnąć jego uwagę, zanim wciśnie krzyżyk”, czy też „konsument dodał do koszyka produkt i doszedł do momentu rejestracji konta, ale nie podjął dalszej akcji, więc zmotywujmy go”.

I choć z założenia takie podejście może dobrze wpłynąć na konwersję, brak silnej motywacji stojącej za hipotezą może doprowadzić do sytuacji, w której, przykładowo, oferujemy rabaty każdemu, kto chce opuścić stronę – bo przyjmujemy, że jedynym powodem, dla którego niedoszły klient ucieka, jest zbyt wysoka cena:

Sklep z musztardą

Taki błąd popełnia jeden z amerykańskich ekomersów, w którym można kupić różne odmiany musztardy. Wystarczy zajrzeć na stronę buymustard.com, a po chwili skierować kursor w kierunku krzyżyka zamykającego kartę, a automatyczny popup zachęca nas do pozostawienia adresu mailowego i odebrania kuponu.

To strata pieniędzy – być może tylko chciałem przełączyć kartę albo teraz wychodzę, ale zamierzam wrócić, żeby dokonać zakupu. Co sprytniejsi klienci mogą łatwo rozpracować mechanizm i zacząć go nadużywać!

Dlatego tak istotne jest analizowanie zachowań użytkowników na stronie i wyświetlanie im relewantnych informacji – tylko wtedy zwiększamy szansę na domknięcie sprzedaży we właściwy sposób.

Pokonaj konkurencję lepszą obsługą klienta

Do napisania tego tekstu zainspirował mnie wpis na Facebooku Marcina Szeląga, Partnera w funduszu inwestycyjnym Innovation Nest. Jeśli korzystacie z SaaS-owych narzędzi w codziennej pracy, a przynajmniej wasze codzienne obowiązki wymagają użytkowania zewnętrznych aplikacji, zapewne zdążyliście się przyzwyczaić do obsługi klienta w zagranicznych firmach; zwłaszcza widoczne jest to w przypadku startupów. W Polsce, naturalnie, też nie brakuje pozytywnych przykładów! Ale jeśli mowa o trendzie, wydaje mi się, że w pogoni za udoskonalaniem produktu i podkręcaniem strategii wzrostu zapomina się o najprostszym, a jednocześnie najważniejszym wskaźniku – poziomu zadowolenia (potencjalnego!) klienta. Continue reading

Autentyczność – klucz do skutecznej komunikację marki

Nakładem wydawnictwa Onepress pojawiła się niedawno książka Anny Piwowarskiej “Autentyczność przyciąga. Jak budować swoją markę na prawdziwym i autentycznym przekazie?”. Pozycja jest skierowana przede wszystkim do osób, które chcą zadbać o swój personal branding oraz do małych firm. Co z dużymi markami? Czy one też mogą budować komunikację w duchu autentyczności? Continue reading

Zwiększanie CLV – jedyny sposób na sukces

Spotykam się z opiniami, że ze wszelkiego rodzaju wskaźnikami określającymi kondycję młodej/nastoletniej firmy jest kłopot, bo za wszelką cenę próbuje się unifikować i nazywać coś, co przedsiębiorstwo i tak robi. Nie wchodząc w szczegóły, z pewnością ekonomia miejscami to wartość „naddana”; co jednak, gdy szef styka się z koniecznością obliczania długotrwałej wartości klienta? „To wróżenie z fusów” – skwituje. No więc – jeśli tak sądzi, to znaczy, że dni jego firmy są już policzone… Continue reading