Czy Facebook to must have dla Twojej firmy?

W 2014 roku Copyblogger – firma specjalizująca się w content marketingu – zlikwidowała swój fan page na Facebooku. Lawina ruszyła i od razu pojawiły się opinie na temat tego błędnego posunięcia. Nie obyło się również od pytań: “Czy też powinniśmy pożegnać się z Facebookiem?”. W momencie, gdy coraz większą popularnością cieszy się YouTube, a wśród młodych króluje Snapchat, problem ten jest cały czas aktualny.

Przypadek Copybloggera i Groove

Dlaczego Copyblogger zdecydował się usunąć fan page? Główną przyczyną byli niewartościowi fani, którzy nie wykazywali żadnego zaangażowania. W momencie usunięcia konta, profil Copyblogger’a śledziło około 38 000 osób. Po analizie okazało się, że wiele z nich pochodzi z krajów takich jak: Indie, Bangladesz, Egipt, Pakistan i są to konta nieaktywnych użytkowników. W tym kontekście warto obejrzeć filmik, na który powołuje się firma. Wyjaśnia on w jaki sposób, nawet jeśli nie korzystamy z tzw. “farm fanów”, bezwartościowe profile trafiają na nasze fan page’e.

We wpisie wyjaśniającym decyzję Copybloggera – Erika Napoletano podkreśla, że firma jest bardzo skupiona na tworzeniu społeczności i wartościowych treści dla niej. Posiadanie 38 000 fanów, którzy nie reagują na wysiłki firmy mija się po prostu z celem. Decyzja Coppyblogera nie była impulsywna. Najpierw pozbyto się fałszywych kont, by następnie przeprowadzić szereg eksperymentów z publikowanymi treściami, które nie przyniosły jednak pozytywnych rezultatów. Kolejnym krokiem było porównanie zaangażowania na fan page’u z innymi popularnymi profilami na Facebooku. W tym przypadku wyniki również nie były zadowalające.

 

alternatywy dla Facebooka

 

Po wszystkich analizach uznano, że nie ma sensu marnować energii na prowadzenie Facebooka, skoro można zaangażować ludzi gdzieś indziej, np. na Twitterze lub Google+.

 

alternatywy dla Facebooka

źródło zdjęcia

Do podobnych wniosków doszedł startup Groove, który również w 2014 roku usunął profil na Facebooku. Jego założyciel Alex Turnbull wyjaśniał wtedy:

Mamy ponad 2000 klientów, 20000 subskrybentów bloga i wiele tysięcy unikalnych użytkowników każdego tygodnia. A profil na Facebooku ma poniżej 200 lajków.

 

alternatywy dla Facebooka

źródło zdjęcia

Firma poświęcała swój czas na publikację treści na Facebooku, co nie przynosiło żadnych rezultatów. “Byliśmy na Facebooku, ponieważ wszyscy byli. To było coś, co «powinniśmy» robić”  – dopowiada CEO Groove. Po rezygnacji z Facebooka start-up postanowił skupić się na takich działaniach jak: networking, uczestnictwo w konferencjach, PR i  prowadzenie bloga, które po prostu im się opłacały.

 

Co z Facebookiem w Polsce?

W Polsce również przetoczyła się dyskusja na temat sensu obecności na Facebooku w kontekście spadających zasięgów. Jeden z najbardziej trafnych komentarzy do tej sytuacji pochodzi od Natalii Hatalskiej:

 

Spadający zasięg na Facebooku jest faktem. Ale wbrew pozorom nie to jest największym problemem. Problemem jest to, że kombinujemy tylko, jak ten spadający zasięg ominąć,wciąż wykorzystując Facebooka – zamiast aktywizować swoją działalność w innych mediach społecznościowych  Natalia Hatalska, Spadający zasięg Facebooka – so what?

 

Spójrzmy na poniższe statystyki Sotrendera z lipca bieżącego roku. Marki, które znajdują się w pierwszej dziesiątce największych stron na Facebooku, nie koniecznie znajdziemy w pierwszej dziesiątce (a nawet piętnastce) najbardziej angażujących stron. Oczywiście to bardzo uproszczone porównanie, ale może być pierwszą wskazówką do tego, żeby zacząć szukać alternatywy dla swojej firmy, gdzie indziej. Dobrym przykładem jest tutaj Orange, które nie skupia się jedynie na Facebooku, ale na przykład bardzo mocno angażuje we współpracę z blogerami (prowadzi też swojego bloga).

 

alternatywy dla Facebooka

źródło

Co zamiast Facebooka?

  • Po pierwsze: blog

Blog pozwala na uniezależnienie się od Facebooka. Opieranie działań promocyjnych głównie na serwisie należącym do kogoś innego nie jest dobrym pomysłem. Blog to przede wszystkim własność i niezależność. Po drugie, pozwala na większą kontrolę. Na Facebooku jesteśmy cały czas skazani na podążanie za zmianami w algorytmie i polityce działań, którym zazwyczaj nie możemy zaradzić. Na blogu to firma może ustalić swój własny regulamin. Blogiem łatwiej zarządzać, stanowi archiwum wartościowych treści, do których zawsze można odesłać swoich klientów. Co więcej, pozwala na pokazanie się w dowolnym kontekście. Pozwala angażować, edukować, inspirować odbiorców, a to nie zawsze jest możliwe na Facebooku.

alternatywy dla Facebooka

źródło

 

  • Po drugie: e-mail marketing

Kiedy pojawiły się social media głoszono, że e-mail umiera i już nikt nie będzie się za jego pomocą komunikował. Dzisiaj już raczej nikt tak nie powie. Być może najmłodsi użytkownicy Internetu nie korzystają z e-maila do prywatnej korespondencji ze znajomymi (mają od tego inne komunikatory), ale nie oznacza to, że rezygnują z poczty elektronicznej w ogóle. Wciąż jednak używamy e-maili, np. zapisując się na newslettery ulubionych blogów i marek. Jest to jedno z miejsc, w którym można zaproponować swoim klientom coś ekstra – informację zza kulis, dodatkowe treści, czy promocje dedykowane tylko dla subskrybentów.

Liczba kont e-mail na całym Świecie zwiększy się z 3,9 miliarda (2013) do 4,9 miliarda w 2017Email Statistics Report 2013-2017.

  • Po trzecie: social media w szerszym ujęciu

Serwis Marka Zuckerberga cały czas stoi w centrum mediów społecznościowych. Facebook nie równa się jednak social media. Za marketingowym wykorzystaniem portali społecznościowych powinna stać odpowiednio dobrana strategia social mediowa. Podstawowa lekcja, którą powinny wyciągnąć marki z decyzji Copybloggera dotyczy budowania swoich społeczności w miejscach, gdzie tworzą się one w sposób naturalny. Można krytykować Snapchata za stanie się miejscem skupiającym internetowych ekshibicjonistów, służącym tylko do marnowania czasu. Ale nie można przejść obojętnie obok faktu, że ma on coraz większą publiczność, którą można zaangażować. Czy długofalowo? Na pewno do określonych akcji, co już udowodniły marki takie (np. H&M w akcji promocyjnej Boiler Room).

 

źródło

Nie chodzi o to, że Facebook nie ma wartości i sensu dla biznesu. Chodzi o to, że dla jednych może go mieć, a dla drugich nie. Firmy, które tego nie zauważają, po prostu przeznaczają swój czas i energię w złym miejscu. Facebook jest tylko elementem strategii marketingowej. Może być wykorzystywany jako forma płatnej promocji, czy też jako narzędzie do dystrybucji treści z innych miejsc należących do marki. Jednak, jeśli do tej pory nie udało się zbudować danej firmie zaangażowania na tej platformie, a jej na tym zależy, powinna próbować, gdzie indziej. Tym bardziej, że możliwości jest wiele.

Drip campaign: 3 klucze do wysokiej konwersji

Wyobraź sobie taki obrazek: zamiast ręcznie wypuszczać kolejne kampanie newsletterowe, pojedyncze maile wysyłają się do odbiorców na podstawie tego, jakie działania podejmą lub jakich działań nie podejmą (w określonym przedziale czasowym) podczas interakcji z twoją marką. Jeśli znajdują się w połowie cyklu zakupowego, otrzymują inną ofertę, niż kiedy są na początku. Oszczędzasz czas, lepiej targetujesz i zyskujesz znacznie więcej wysokiej jakości leadów. To oczywiście nie żadna skomplikowana mechanika, tylko „marketing kropelkowy” – drip marketing. Ale dziś nie o technikaliach, a raczej trzech złotych zasadach, które sprawią, że zaczniesz to robić dobrze. Continue reading

Grywalizacja – zabawka, która jest narzędziem

Pierwszym pytaniem współczesnego człowieka z pokolenia 3F (fun, friends, feedback) będzie pytanie „gdzie tu jest rozrywka”. Pierwszym pytaniem menadżera, będzie pytanie o to, gdzie jest zysk.

Według definicji podawanej przez Pawła Tkaczyka, autora książki „Grywalizacja”, opisywane zjawisko (nazywane także gryfikacją lub gamifikacją – od ang. gamification) polega na celowej zmianie zachowań ludzi poprzez zastosowanie mechanizmów znanych z gier.

Jest to zatem koncepcja, dzięki której w inny sposób można spojrzeć na prawie każdą dziedzinę życia, wprowadzając do niej element gry, co sprawia, że monotonne, wymagające zaangażowania lub sprawiające trudność czynności zaczną być odbierane jako przyjemne.

To może zabrzmieć niedorzecznie, ale w tym przypadku menadżerowie powinni uczyć się od specjalistów, którzy wykorzystywali grywalizację, nie wiedząc nawet, że to, co robią, zostanie kiedyś określone właśnie takim mianem. Co to za fachowcy? Chodzi o nauczycieli nauczania początkowego lub, jak kto woli, o panie przedszkolanki.

Co zrobić, żeby dziecko chętnie myło zęby?

Wprowadzanie dzieci w pełen obowiązków świat dorosłych jest procesem długotrwałym i wymagającym kreatywności. Oczywiście można dziecku po prostu kazać np. umyć zęby. Jednak, co udowodnili behawioryści, przymus i związana z nim kara, jako metody wychowawcze, muszą ustąpić chwaleniu i nagradzaniu.

Właśnie dlatego w wielu przedszkolach stosuje się znane z harcerstwa odznaki przyznawane za opanowanie danej umiejętności. Dumni posiadacze plakietki z wiewiórką lub bobrem („umiem myć zęby”) stają się elitarnym gronem, do którego warto dołączyć.

Dodatkowym elementem jest zazwyczaj system punktowy, który polega na tym, że za każde wykonane zadanie dziecko otrzymuje dodatkową gwiazdkę czy serduszko przyklejane na tablicy. Posiadanie dużej ilości gwiazdek jest nagradzane pochwałą czy przywilejem, np. możliwością wybrania zabawy, w której uczestniczyć będzie reszta grupy. Pewnie już sobie wyobrażacie jak może to wyglądać w onlajnie…

Podsycanie i zaspokajanie potrzeb

Grywalizacja to zatem coś więcej niż tylko wprowadzenie wspomnianych mechanizmów takich jak: systemy punktacji, tabel porównawczych dla graczy, odznak, poziomów wtajemniczenia, pasków postępu zachęcających do ukończenia skomplikowanego działania, słowem wszystkiego tego, co ma zachęcać do rywalizacji. Skupienie się jedynie na rozwiązaniach technicznych jest błędem, który nieuchronnie prowadzi do porażki.

Gra musi poruszać. Do aktywności prowadzi ludzi stan napięcia, który dzięki grze zostaje na przemian podsycany i rozładowywany. Niezmierne ważne są motywy, takie jak: chęć przynależności do grupy, zdobycie uznania w oczach innych, poczucie siły płynące z pokonywania własnych ograniczeń (a więc wyczyn, czyli wykonanie trudnego zadania), dominowanie (np. zwycięstwo w wyścigu) oraz pragnienie otrzymania nagrody, która ma wartość także poza światem gry. To te czynniki sprawiają, że gracz dobrowolnie poddaje się regułom i podąża ścieżką nakreśloną przez game makera.

Twórca gry zyskuje energię płynącą z działań ludzi i zaprzęga ją do poruszania młyńskim kołem własnego projektu. Trzeba jednak pamiętać, że w odróżnieniu od pań przedszkolanek, musi on dopiero pozyskać graczy.

Jaki to ma związek z Performance Marketingiem?

Grywalizacja to w rzeczy samej Performance Marketing. Taki, sam jak afiliacja, tyle, że skupiający się bardziej na użytkowniku, a nie na pośredniku. Gamifikacja działa w obszarach, w których nie potrzeba, lub wręcz nie należy motywować bezpośrednio korzyściami materialnymi. Najlepiej sprawdza się tam, gdzie liczy się zaangażowanie, inicjatywa, lojalność, a efektem ma być świadomość, edukacja, rozbudzenie emocji, itp.

Świetnie pokazują to przykłady kampanii zrealizowanych przez firmę Gamfi – niewątpliwą forpocztę gamifikacji w Polsce.

 

Przeczytaj także:

Włącz się do gry, czyli jak mechanizmy znane z gier ułatwią pracę z pokoleniem Y.

Dlaczego w gamifikacji NIE chodzi o zabawę, czyli 3 powody, dla których robisz to źle.

Czym jest grywalizacja? Obalamy 5 największych mitów!

 

 

W gamifikacji nie chodzi o zabawę

Jeśli spojrzymy z konsumenckiego punktu widzenia, logika stojąca za mechanizmami znanymi z gier towarzyszy nam nie tylko w życiu codziennym, ale także podczas licznych interakcji z produktami i wszelkiego rodzaju brandami. Grywalizacja stała się tak istotnym trendem w lewarowaniu sprzedaży, budowaniu społeczności i pobudzaniu do angażowania się w komunikację z marką, że w ostatnich latach co najmniej kilkukrotnie była nazywana „The Next Big Thing”. Jak się jednak okazuje, prosta implementacja logiki gry do procesów sprzedażowych czy angażujących nie działa. Dlaczego?

Continue reading

8 przykazań skutecznego retargetingu

Retargeting to bardzo popularne ostatnio narzędzie sprzedażowe do wspierania decyzji zakupowych niezdecydowanych klientów. Funkcjonuje ono również z powodzeniem w programach partnerskich. Wśród najskuteczniejszych wydawców jest wielu retargeterów.

Wystarczy tylko wystawić im XML’a (product feed). Całą resztą, czyli szablonem do mailingu czy kreacjami reklamowymi zwykle zajmą się sami. Mimo, że prawie we wszystkim reklamodawca jest wyręczany, trzeba znać dobre praktyki retargetingu, żeby nie stracić kontroli nad własnym biznesem.

Oto 8 najważniejszych elementów skutecznego retargetingu:

1. Frequency caps (capping, czyli liczba wyświetleń danej reklamy jednemu odbiorcy)

Jedna wizyta na twojej stronie nie oznacza jeszcze, że użytkownik chciałby oglądać twoje reklamy wszędzie gdzie tylko się ruszy. Zalewanie użytkownika reklamami może przynieść odwrotny skutek to założonego – wykształcić się może tzw. banner-blindness, albo twoja marka zacznie wręcz negatywnie konotować. To zresztą najczęstszy powód nie dość dobrych statystyk kampanii retargetingowej.

Zastosowanie frequency cap ograniczy ekspozycję na twoją reklamę do poziomu, który jest akceptowalny przez większość Internautów. Optymalna liczba zetknięć z reklamą danej marki w miesiącu to 17-20. Oczywiście dane te są uśrednione i nie uwzględniają etapu ścieżki zakupowej, na którym znajdują się poszczególni użytkownicy.

2. Burn pixel

Na pewno zdarzyło Ci się być wciąż bombardowanym reklamami sklepu, w którym właśnie dokonałeś zakupu. Nie chodzi tu o reaktywacje klienta, który już kiedyś coś od nas kupił, ale wyświetlanie reklam temu, który dopiero co dokonał transakcji. „Skonwertowani” użytkownicy powinni być wyłączeni z kampanii retargetingowej przynajmniej na jakiś czas, inaczej zamiast powracających, zrobimy z nich klientów jednorazowych. Sposób na to jest bardzo prosty – tzw. burn pixel, czyli fragment kodu na stronie z potwierdzeniem zawarcia transakcji, który „odtaguje” użytkownika wyłączając go z grona odbiorców twoich reklam. To nie tylko dbanie o wizerunek, ale również oszczędność – po co płacić za wyświetlanie reklam tym, którzy dopiero co kupili i w najbliższym czasie tego nie powtórzą.

Oczywiście „skonwertowany” użytkownik nie musi całkowicie zniknąć z twojej kampanii. Możesz nadal wyświetlać mu reklamy, ale dopasowane do etapu ścieżki zakupowej, na której się znajduje. Oferuj mu np.: upsell, cross-sell, poproś o opinię, itp.

3. Segmentuj odbiorców

Segmentacja odbiorców pozwala dopasować przekaz w reklamie do aktualnych potrzeb klienta bądź użytkownika, zależnie od tego, w którym miejscu lejka sprzedażowego się znajduje. Odbywa się to w bardzo prosty sposób. Poszczególne strony twojego serwisu odpowiadają różnemu zaangażowaniu użytkownika. Wystarczy, że każdy typ strony będzie miał swój osobny pixel. Gdy użytkownik odwiedzi stronę główną, otrzyma przekaz mający na celu zbudowanie świadomość marki. Natomiast na stronie produktu może już otrzymać np. ofertę promocyjną. Tak czy inaczej, segmentacja pozwoli docierać do potencjalnych odbiorców z istotnym dla nich komunikatem. Na dobrą sprawę bez segmentacji retargeting nie istnieje.

4. Targetowanie (konteksutalne, demograficzne i geograficzne)

Targetowanie pozwala optymalizować koszty/ przychody z wyświetlania reklam (w zależności od tego, czy myślimy o wydawcy czy o reklamodawcy). Generalnie dla obydwu stron jest to dobre. Pozwala zaoszczędzić na wyświetlaniu tym, dla których reklama nie będzie interesująca. Podstawowe kryteria targetowania to płeć, grupa wiekowa, miejsce pobytu czy zainteresowania. Pamiętacie, że nawet Jordan Belfort nie sprzeda długopisu komuś, kto tego długopisu nie potrzebuje.

5. Konwersja „post-impression”

Display może okazać się potężnym narzędziem dla twojego internetowego biznesu. Niestety wciąż pokutuje przekonanie, że efektywniejszym źródłem generowania ruchu jest Search Engine Marketing.  W istocie mniej za kliki zapłacimy w „paid search’u”, ale czy o to nam chodzi? Czy koszt pozyskania klika to decydująca statystyka? Retargetowana reklama typu display może przynieść więcej korzyści, nawet jeśli nie została kliknięta. W opracowaniu comScore czytamy, że retargeting spowodował wzrost wyszukiwań po marce o 1046%, co jest namacalnym dowodem na wpływ retargetingu na wzrost świadomości marki.

Reklama display rzadko kiedy daje natychmiastowy impuls zakupowy. Zwykle kilkukrotne zetknięcie użytkownika z reklamą display ułatwia decyzję zakupową. W afiliacji przyjmuje się, że przeciętnie reklama display ma 24h na to, żeby uruchomić proces zakupowy użytkownika, który ją zobaczył – w tym czasie dokonana transakcja zostanie zaliczona do kanału afiliacji. Tzw. konwersja post-impression, to wskaźnik pozwalający na atrybucję sprzedaży w przypadku, gdy w skutek wyświetlonej reklamy użytkownik dokonał zakupu bez kliknięcia w tą reklamę.

6. Single-Provider Retargeting

Zaleca się, aby retargeting realizowany był przez jednego partnera na wyłączność. Istnieje ryzyko, że kilku retargeretów działających w tym samym czasie będzie rywalizować o tę samą przestrzeń reklamową. Taka sytuacja utrudnia, żeby nie powiedzieć, że wręcz uniemożliwia sprawowanie kontroli nad cappingiem. Wszystko to wpłynie niekorzystnie na wynik przeprowadzonej kampanii. Jeśli już koniecznie chciałbyś wypróbować kilku dostawców, lepiej jest przeprowadzić testy kolejno jeden po drugim, ale nie ze wszystkimi na raz.

7. Rotacja kreacji reklamowych i testy A/B

Nawet najlepsze kreacje reklamowe z czasem się opatrzą, a ich efektywność zacznie spadać. Mówi się, że mniej więcej po 5 miesiącach wyświetlania tych samych reklam, ich skuteczność spada o 50%. Powtarzające się kreacje zaczynają wtapiać się w otoczenie i przestają być zauważane przez użytkownika. Jeśli zdecydujesz się zmienić zestaw wyświetlanych reklam, powinieneś przeprowadzić test A/B dając użytkownikom wybór, ale to są znane wszystkim kanony marketingu internetowego.

8. Kreacje reklamowe

Mówi się, że najważniejszym czynnikiem sukcesu w retargetingu są jednak kreacje reklamowe. Wszelkie inne parametry kampanii są mniej istotne, przy podstawowym założeniu, że jednak udaje się nam dotrzeć do użytkownika, który niedawno odwiedził naszą stronę. Większość marketerów stara się zwykle upchnąć jak najwięcej informacji w baner – tak na wszelki wypadek. Nic bardziej mylnego. Pamiętajcie angielskie powiedzenie „less is more”. Przeładowany baner nie dość, że nie zwróci uwagi większości użytkowników, to na pewno nie skłoni do kliknięcia nawet tych, którzy jednak jakoś go dostrzegli. Pamiętajcie, że w retargetingu można sobie odpuścić informowanie użytkownika czym zajmuje się nasza marka – to nasi odbiorcy już wiedzą, w końcu byli u nas na stronie. Należy raczej skupić się na tym czym użytkownik był zainteresowany i wyświetlić mu reklamę ofertową, związaną z konkretnym produktem.

Najczęstsza przyczyna porażek start-upów: CLV vs CAC

Mówi się, że pozyskanie nowego klienta kosztuje 5 do 7 razy więcej niż jego utrzymanie. Mit ten ma swoje korzenie w latach 80-tych, kiedy to jedna organizacja, szeroko później cytowana przez inne, opublikowała raport, w którym chciała udowodnić tę tezę, na rzecz wspierania sprzedaży programów lojalnościowych.

Przekonanie to mocno zakorzeniło się w świadomości kadry menadżerskiej i do dziś zbiera swoje żniwo w postaci błędnie alokowanych budżetów marketingowych. Piszę o tym, żeby podkreślić wagę korzystania z własnych statystyk zamiast podążać za niesprawdzonymi teoriami.

David Skok, ekspert ds. venture capital, twierdzi, że najczęstszą przyczyną porażek start-up’ów są koszty pozyskania klienta (Customer Aquisition), które przewyższają wartość klienta dla firmy (Customer Lifetime Value). Dzieje się tak, ponieważ wiele biznesów dba o klienta tylko do momentu zawarcia transakcji, zaniedbując budowanie pozytywnego wrażenia i lojalności. Mimo, że wszyscy wiedzą jak to się robi – dbając o jakość oferowanych produktów/ usług, obsługę klienta czy marketing adresowany do istniejących klientów.

Lifetime Value (LTV) > Cost of Aquisition (CAC)

LTV powinno być 3 razy wyższe niż CAC np. dla biznesów typu SaaS, choć firmy typu Salesforce mają LTV = 5xCAC – podaje David Skok.

Plan minimum, dla utrzymania płynności finansowej zakłada, że koszt pozyskania klienta (CAC) zwraca się w przeciągu 12 m-cy. Jeśli więc pozyskanie klienta wyniesie 100 zł, powinien on w przeciągu roku dokonać zakupu na minimum 100 zł.

Czynniki wpływające na równowagę pomiędzy CAC (koszt pozyskania klienta) a LTV (wartość klienta) to:

  • (obniżające CAC)
    – marketing wirusowy
    – Inbound Marketing
    – Open Source
    – Free Trials
    – Zawieranie transakcji automatycznie
    – Program partnerski
  • (podnoszące Lifetime Value)
    – Subskrypcja
    – Skalowalne ceny
    – Upsell

Jak wyliczyć CAC (koszt pozyskania klienta)?

Najprościej jest podzielić budżet marketingowy przez liczbę pozyskanych klientów. Jest to oczywiście podejście bardzo uogólnione, ale wystarczające dla tych, którzy do tej pory nic nie mierzyli.

W kolejnym kroku można uszczegółowić analizę dzieląc wydatki marketingowe (schodząc w dół lejka):

  1. Cost of Customer Visit (CoCV)
  2. Cost of Lead Aquisition (CoLA)
  3. Cost of Customer Aquisition (CAC)

Przykład przedstawiony przez Hubspot:

Wydałem 1000 USD na PPC, dzięki czemu pozyskałem 500 użytkowników. CoCV = 2 USD

Jeśli 5% z nich zostawi lead’a, CoLA = 40 USD

Jeśli 10% leadów zostanie klientami, CAC = 400 USD

W tym momencie, jeśli koszt pozyskania klienta na poziomie 400 USD wyda ci się wysoki, możesz podjąć próby optymalizacji:

  • pozykiwania klientów (może istnieją tańsze kanały)
  • konwersji na leada (np. stymulowanie poprzez nagrodę, rabat, itp) – próby takiej konwersji nazywa się pielęgnowaniem leadów (lead nurturing)
  • konwersji leada w sprzedaż (np. poprzez uproszczenie procesu zakupowego, lepszą obsługę klienta, szybszą reakcję na leada, itp)

Jak policzyć koszt utrzymania klienta (Customer Retention Rate)?

Zanim podejmiesz próbę wyliczenia LTV, musisz ustalić jak długo „twój klient” będzie faktycznie twoim klientem.

Dane jakie potrzebne są do wyliczenia CRR, to:

  • Liczba klientów na koniec okresu – E
  • Liczba nowych klientów, którzy zostali pozyskani w trakcie okresu badania – N
  • Liczba klientów na początku okresu – S

CRR = ((E-N)/S) *100

Załóżmy więc, że kwartał rozpoczął się z 200 klientami (S), w międzyczasie straciłeś 20 klientów, ale pozyskałeś 40 nowych (N). Na koniec kwartału było ich 220 (E).

((220-40)/200)*100 = 90% CRR

Nie należy stosować tej metody na całej bazie klientów. Takie uśrednianie może w znaczny sposób wypaczyć wynik (tak jak pan i jego pies mają średnio po 3 nogi). Sądzę jednak, że każdy kto zabiera się za takie kalkulacje segmentuje swoją bazę.

Wyliczanie bardziej dokładnego Customer Lifetime Value.

Jest wiele sposobów liczenia LTV – dobrze przedstawia to infografika Kissmetrics:

Infografika Hubspot na temat CLV

Podstawowy wzór LTV wygląda następująco: (średnia wartość sprzedaży) x (liczba powtórnych transakcji) x (średni czas utrzymania klienta /w latach lub miesiącach/)

Załóżmy, że członek klubu fitness wydaje miesięcznie 60 zł na karnet przez 3 lata. Jego LTV wyniesie 60 x 12 x 3 = 2160 zł lub 720 zł na rok. Pamiętaj, że tak lojalni członkowie to jednak rzadkość. Nie uśredniaj – segmentuj. Należałoby wyodrębnić tych, którzy kupują karnet od tych, którzy płacą za poszczególne wejścia. Jeszcze inną grupę stanowić będą właściciele kart multisport, itd.

Każdy powinien opracować własną metodykę posługiwania się wskaźnikami CAC, LTV, CRR, która będzie dopasowana do jego modelu biznesowego. Na koniec kilka działań, które są uniwersalne i powinny przynieść realną korzyść każdemu biznesowi (nie tylko samym statystykom):

Wykorzystuj kampanie mailowe, by uprzedzając swoich użytkowników odpowiadać na pytanie, które mogą ich nurtować, proponować produkty/ usługi komplementarne (upsell) i edukować.

  • Traktuj każdy kontakt z klientem jako okazję do budowania lojalności wobec twojej marki.
  • Próbuj budować nawyki wokół twoich produktów/ usług (np. mam nawyk zapisywania w Instapaper każdego artykułu z ciekawym tytułem).
  • Podnoś jakość obsługi klienta. Podobno 56% klientów (w/g Harris Interactive) zmienia dostawcę na rzecz tego, który oferuje więcej sposobów kontaktu.
  • Zbieraj i słuchaj feedback klientów.

Zobacz też, dlaczego zwiększanie CLV to jedyny sposób na sukces oraz jak wykorzystać CLV w optymalizacji budżetu.