Kim są milenialsi? O czym należy pamiętać tworząc strategię dla tej grupy? Odkryj odpowiedzi w naszej najnowszej infografice.

Kim są milenialsi? O czym należy pamiętać tworząc strategię dla tej grupy? Odkryj odpowiedzi w naszej najnowszej infografice.
W 2014 roku Copyblogger – firma specjalizująca się w content marketingu – zlikwidowała swój fan page na Facebooku. Lawina ruszyła i od razu pojawiły się opinie na temat tego błędnego posunięcia. Nie obyło się również od pytań: “Czy też powinniśmy pożegnać się z Facebookiem?”. W momencie, gdy coraz większą popularnością cieszy się YouTube, a wśród młodych króluje Snapchat, problem ten jest cały czas aktualny.
Dlaczego Copyblogger zdecydował się usunąć fan page? Główną przyczyną byli niewartościowi fani, którzy nie wykazywali żadnego zaangażowania. W momencie usunięcia konta, profil Copyblogger’a śledziło około 38 000 osób. Po analizie okazało się, że wiele z nich pochodzi z krajów takich jak: Indie, Bangladesz, Egipt, Pakistan i są to konta nieaktywnych użytkowników. W tym kontekście warto obejrzeć filmik, na który powołuje się firma. Wyjaśnia on w jaki sposób, nawet jeśli nie korzystamy z tzw. “farm fanów”, bezwartościowe profile trafiają na nasze fan page’e.
We wpisie wyjaśniającym decyzję Copybloggera – Erika Napoletano podkreśla, że firma jest bardzo skupiona na tworzeniu społeczności i wartościowych treści dla niej. Posiadanie 38 000 fanów, którzy nie reagują na wysiłki firmy mija się po prostu z celem. Decyzja Coppyblogera nie była impulsywna. Najpierw pozbyto się fałszywych kont, by następnie przeprowadzić szereg eksperymentów z publikowanymi treściami, które nie przyniosły jednak pozytywnych rezultatów. Kolejnym krokiem było porównanie zaangażowania na fan page’u z innymi popularnymi profilami na Facebooku. W tym przypadku wyniki również nie były zadowalające.
Po wszystkich analizach uznano, że nie ma sensu marnować energii na prowadzenie Facebooka, skoro można zaangażować ludzi gdzieś indziej, np. na Twitterze lub Google+.
Do podobnych wniosków doszedł startup Groove, który również w 2014 roku usunął profil na Facebooku. Jego założyciel Alex Turnbull wyjaśniał wtedy:
Mamy ponad 2000 klientów, 20000 subskrybentów bloga i wiele tysięcy unikalnych użytkowników każdego tygodnia. A profil na Facebooku ma poniżej 200 lajków.
Firma poświęcała swój czas na publikację treści na Facebooku, co nie przynosiło żadnych rezultatów. “Byliśmy na Facebooku, ponieważ wszyscy byli. To było coś, co «powinniśmy» robić” – dopowiada CEO Groove. Po rezygnacji z Facebooka start-up postanowił skupić się na takich działaniach jak: networking, uczestnictwo w konferencjach, PR i prowadzenie bloga, które po prostu im się opłacały.
W Polsce również przetoczyła się dyskusja na temat sensu obecności na Facebooku w kontekście spadających zasięgów. Jeden z najbardziej trafnych komentarzy do tej sytuacji pochodzi od Natalii Hatalskiej:
„Spadający zasięg na Facebooku jest faktem. Ale wbrew pozorom nie to jest największym problemem. Problemem jest to, że kombinujemy tylko, jak ten spadający zasięg ominąć,wciąż wykorzystując Facebooka – zamiast aktywizować swoją działalność w innych mediach społecznościowych – Natalia Hatalska, Spadający zasięg Facebooka – so what?„
Spójrzmy na poniższe statystyki Sotrendera z lipca bieżącego roku. Marki, które znajdują się w pierwszej dziesiątce największych stron na Facebooku, nie koniecznie znajdziemy w pierwszej dziesiątce (a nawet piętnastce) najbardziej angażujących stron. Oczywiście to bardzo uproszczone porównanie, ale może być pierwszą wskazówką do tego, żeby zacząć szukać alternatywy dla swojej firmy, gdzie indziej. Dobrym przykładem jest tutaj Orange, które nie skupia się jedynie na Facebooku, ale na przykład bardzo mocno angażuje we współpracę z blogerami (prowadzi też swojego bloga).
Blog pozwala na uniezależnienie się od Facebooka. Opieranie działań promocyjnych głównie na serwisie należącym do kogoś innego nie jest dobrym pomysłem. Blog to przede wszystkim własność i niezależność. Po drugie, pozwala na większą kontrolę. Na Facebooku jesteśmy cały czas skazani na podążanie za zmianami w algorytmie i polityce działań, którym zazwyczaj nie możemy zaradzić. Na blogu to firma może ustalić swój własny regulamin. Blogiem łatwiej zarządzać, stanowi archiwum wartościowych treści, do których zawsze można odesłać swoich klientów. Co więcej, pozwala na pokazanie się w dowolnym kontekście. Pozwala angażować, edukować, inspirować odbiorców, a to nie zawsze jest możliwe na Facebooku.
Kiedy pojawiły się social media głoszono, że e-mail umiera i już nikt nie będzie się za jego pomocą komunikował. Dzisiaj już raczej nikt tak nie powie. Być może najmłodsi użytkownicy Internetu nie korzystają z e-maila do prywatnej korespondencji ze znajomymi (mają od tego inne komunikatory), ale nie oznacza to, że rezygnują z poczty elektronicznej w ogóle. Wciąż jednak używamy e-maili, np. zapisując się na newslettery ulubionych blogów i marek. Jest to jedno z miejsc, w którym można zaproponować swoim klientom coś ekstra – informację zza kulis, dodatkowe treści, czy promocje dedykowane tylko dla subskrybentów.
Liczba kont e-mail na całym Świecie zwiększy się z 3,9 miliarda (2013) do 4,9 miliarda w 2017 – Email Statistics Report 2013-2017.
Serwis Marka Zuckerberga cały czas stoi w centrum mediów społecznościowych. Facebook nie równa się jednak social media. Za marketingowym wykorzystaniem portali społecznościowych powinna stać odpowiednio dobrana strategia social mediowa. Podstawowa lekcja, którą powinny wyciągnąć marki z decyzji Copybloggera dotyczy budowania swoich społeczności w miejscach, gdzie tworzą się one w sposób naturalny. Można krytykować Snapchata za stanie się miejscem skupiającym internetowych ekshibicjonistów, służącym tylko do marnowania czasu. Ale nie można przejść obojętnie obok faktu, że ma on coraz większą publiczność, którą można zaangażować. Czy długofalowo? Na pewno do określonych akcji, co już udowodniły marki takie (np. H&M w akcji promocyjnej Boiler Room).
Nie chodzi o to, że Facebook nie ma wartości i sensu dla biznesu. Chodzi o to, że dla jednych może go mieć, a dla drugich nie. Firmy, które tego nie zauważają, po prostu przeznaczają swój czas i energię w złym miejscu. Facebook jest tylko elementem strategii marketingowej. Może być wykorzystywany jako forma płatnej promocji, czy też jako narzędzie do dystrybucji treści z innych miejsc należących do marki. Jednak, jeśli do tej pory nie udało się zbudować danej firmie zaangażowania na tej platformie, a jej na tym zależy, powinna próbować, gdzie indziej. Tym bardziej, że możliwości jest wiele.
Wyobraź sobie taki obrazek: zamiast ręcznie wypuszczać kolejne kampanie newsletterowe, pojedyncze maile wysyłają się do odbiorców na podstawie tego, jakie działania podejmą lub jakich działań nie podejmą (w określonym przedziale czasowym) podczas interakcji z twoją marką. Jeśli znajdują się w połowie cyklu zakupowego, otrzymują inną ofertę, niż kiedy są na początku. Oszczędzasz czas, lepiej targetujesz i zyskujesz znacznie więcej wysokiej jakości leadów. To oczywiście nie żadna skomplikowana mechanika, tylko „marketing kropelkowy” – drip marketing. Ale dziś nie o technikaliach, a raczej trzech złotych zasadach, które sprawią, że zaczniesz to robić dobrze. Continue reading
Pierwszym pytaniem współczesnego człowieka z pokolenia 3F (fun, friends, feedback) będzie pytanie „gdzie tu jest rozrywka”. Pierwszym pytaniem menadżera, będzie pytanie o to, gdzie jest zysk.
Według definicji podawanej przez Pawła Tkaczyka, autora książki „Grywalizacja”, opisywane zjawisko (nazywane także gryfikacją lub gamifikacją – od ang. gamification) polega na celowej zmianie zachowań ludzi poprzez zastosowanie mechanizmów znanych z gier.
Jest to zatem koncepcja, dzięki której w inny sposób można spojrzeć na prawie każdą dziedzinę życia, wprowadzając do niej element gry, co sprawia, że monotonne, wymagające zaangażowania lub sprawiające trudność czynności zaczną być odbierane jako przyjemne.
To może zabrzmieć niedorzecznie, ale w tym przypadku menadżerowie powinni uczyć się od specjalistów, którzy wykorzystywali grywalizację, nie wiedząc nawet, że to, co robią, zostanie kiedyś określone właśnie takim mianem. Co to za fachowcy? Chodzi o nauczycieli nauczania początkowego lub, jak kto woli, o panie przedszkolanki.
Wprowadzanie dzieci w pełen obowiązków świat dorosłych jest procesem długotrwałym i wymagającym kreatywności. Oczywiście można dziecku po prostu kazać np. umyć zęby. Jednak, co udowodnili behawioryści, przymus i związana z nim kara, jako metody wychowawcze, muszą ustąpić chwaleniu i nagradzaniu.
Właśnie dlatego w wielu przedszkolach stosuje się znane z harcerstwa odznaki przyznawane za opanowanie danej umiejętności. Dumni posiadacze plakietki z wiewiórką lub bobrem („umiem myć zęby”) stają się elitarnym gronem, do którego warto dołączyć.
Dodatkowym elementem jest zazwyczaj system punktowy, który polega na tym, że za każde wykonane zadanie dziecko otrzymuje dodatkową gwiazdkę czy serduszko przyklejane na tablicy. Posiadanie dużej ilości gwiazdek jest nagradzane pochwałą czy przywilejem, np. możliwością wybrania zabawy, w której uczestniczyć będzie reszta grupy. Pewnie już sobie wyobrażacie jak może to wyglądać w onlajnie…
Grywalizacja to zatem coś więcej niż tylko wprowadzenie wspomnianych mechanizmów takich jak: systemy punktacji, tabel porównawczych dla graczy, odznak, poziomów wtajemniczenia, pasków postępu zachęcających do ukończenia skomplikowanego działania, słowem wszystkiego tego, co ma zachęcać do rywalizacji. Skupienie się jedynie na rozwiązaniach technicznych jest błędem, który nieuchronnie prowadzi do porażki.
Gra musi poruszać. Do aktywności prowadzi ludzi stan napięcia, który dzięki grze zostaje na przemian podsycany i rozładowywany. Niezmierne ważne są motywy, takie jak: chęć przynależności do grupy, zdobycie uznania w oczach innych, poczucie siły płynące z pokonywania własnych ograniczeń (a więc wyczyn, czyli wykonanie trudnego zadania), dominowanie (np. zwycięstwo w wyścigu) oraz pragnienie otrzymania nagrody, która ma wartość także poza światem gry. To te czynniki sprawiają, że gracz dobrowolnie poddaje się regułom i podąża ścieżką nakreśloną przez game makera.
Twórca gry zyskuje energię płynącą z działań ludzi i zaprzęga ją do poruszania młyńskim kołem własnego projektu. Trzeba jednak pamiętać, że w odróżnieniu od pań przedszkolanek, musi on dopiero pozyskać graczy.
Grywalizacja to w rzeczy samej Performance Marketing. Taki, sam jak afiliacja, tyle, że skupiający się bardziej na użytkowniku, a nie na pośredniku. Gamifikacja działa w obszarach, w których nie potrzeba, lub wręcz nie należy motywować bezpośrednio korzyściami materialnymi. Najlepiej sprawdza się tam, gdzie liczy się zaangażowanie, inicjatywa, lojalność, a efektem ma być świadomość, edukacja, rozbudzenie emocji, itp.
Świetnie pokazują to przykłady kampanii zrealizowanych przez firmę Gamfi – niewątpliwą forpocztę gamifikacji w Polsce.
Przeczytaj także:
Włącz się do gry, czyli jak mechanizmy znane z gier ułatwią pracę z pokoleniem Y.
Dlaczego w gamifikacji NIE chodzi o zabawę, czyli 3 powody, dla których robisz to źle.
Czym jest grywalizacja? Obalamy 5 największych mitów!
Jeśli spojrzymy z konsumenckiego punktu widzenia, logika stojąca za mechanizmami znanymi z gier towarzyszy nam nie tylko w życiu codziennym, ale także podczas licznych interakcji z produktami i wszelkiego rodzaju brandami. Grywalizacja stała się tak istotnym trendem w lewarowaniu sprzedaży, budowaniu społeczności i pobudzaniu do angażowania się w komunikację z marką, że w ostatnich latach co najmniej kilkukrotnie była nazywana „The Next Big Thing”. Jak się jednak okazuje, prosta implementacja logiki gry do procesów sprzedażowych czy angażujących nie działa. Dlaczego?
Retargeting to bardzo popularne ostatnio narzędzie sprzedażowe do wspierania decyzji zakupowych niezdecydowanych klientów. Funkcjonuje ono również z powodzeniem w programach partnerskich. Wśród najskuteczniejszych wydawców jest wielu retargeterów.
Wystarczy tylko wystawić im XML’a (product feed). Całą resztą, czyli szablonem do mailingu czy kreacjami reklamowymi zwykle zajmą się sami. Mimo, że prawie we wszystkim reklamodawca jest wyręczany, trzeba znać dobre praktyki retargetingu, żeby nie stracić kontroli nad własnym biznesem.
Oto 8 najważniejszych elementów skutecznego retargetingu:
Jedna wizyta na twojej stronie nie oznacza jeszcze, że użytkownik chciałby oglądać twoje reklamy wszędzie gdzie tylko się ruszy. Zalewanie użytkownika reklamami może przynieść odwrotny skutek to założonego – wykształcić się może tzw. banner-blindness, albo twoja marka zacznie wręcz negatywnie konotować. To zresztą najczęstszy powód nie dość dobrych statystyk kampanii retargetingowej.
Zastosowanie frequency cap ograniczy ekspozycję na twoją reklamę do poziomu, który jest akceptowalny przez większość Internautów. Optymalna liczba zetknięć z reklamą danej marki w miesiącu to 17-20. Oczywiście dane te są uśrednione i nie uwzględniają etapu ścieżki zakupowej, na którym znajdują się poszczególni użytkownicy.
Na pewno zdarzyło Ci się być wciąż bombardowanym reklamami sklepu, w którym właśnie dokonałeś zakupu. Nie chodzi tu o reaktywacje klienta, który już kiedyś coś od nas kupił, ale wyświetlanie reklam temu, który dopiero co dokonał transakcji. „Skonwertowani” użytkownicy powinni być wyłączeni z kampanii retargetingowej przynajmniej na jakiś czas, inaczej zamiast powracających, zrobimy z nich klientów jednorazowych. Sposób na to jest bardzo prosty – tzw. burn pixel, czyli fragment kodu na stronie z potwierdzeniem zawarcia transakcji, który „odtaguje” użytkownika wyłączając go z grona odbiorców twoich reklam. To nie tylko dbanie o wizerunek, ale również oszczędność – po co płacić za wyświetlanie reklam tym, którzy dopiero co kupili i w najbliższym czasie tego nie powtórzą.
Oczywiście „skonwertowany” użytkownik nie musi całkowicie zniknąć z twojej kampanii. Możesz nadal wyświetlać mu reklamy, ale dopasowane do etapu ścieżki zakupowej, na której się znajduje. Oferuj mu np.: upsell, cross-sell, poproś o opinię, itp.
Segmentacja odbiorców pozwala dopasować przekaz w reklamie do aktualnych potrzeb klienta bądź użytkownika, zależnie od tego, w którym miejscu lejka sprzedażowego się znajduje. Odbywa się to w bardzo prosty sposób. Poszczególne strony twojego serwisu odpowiadają różnemu zaangażowaniu użytkownika. Wystarczy, że każdy typ strony będzie miał swój osobny pixel. Gdy użytkownik odwiedzi stronę główną, otrzyma przekaz mający na celu zbudowanie świadomość marki. Natomiast na stronie produktu może już otrzymać np. ofertę promocyjną. Tak czy inaczej, segmentacja pozwoli docierać do potencjalnych odbiorców z istotnym dla nich komunikatem. Na dobrą sprawę bez segmentacji retargeting nie istnieje.
Targetowanie pozwala optymalizować koszty/ przychody z wyświetlania reklam (w zależności od tego, czy myślimy o wydawcy czy o reklamodawcy). Generalnie dla obydwu stron jest to dobre. Pozwala zaoszczędzić na wyświetlaniu tym, dla których reklama nie będzie interesująca. Podstawowe kryteria targetowania to płeć, grupa wiekowa, miejsce pobytu czy zainteresowania. Pamiętacie, że nawet Jordan Belfort nie sprzeda długopisu komuś, kto tego długopisu nie potrzebuje.
Display może okazać się potężnym narzędziem dla twojego internetowego biznesu. Niestety wciąż pokutuje przekonanie, że efektywniejszym źródłem generowania ruchu jest Search Engine Marketing. W istocie mniej za kliki zapłacimy w „paid search’u”, ale czy o to nam chodzi? Czy koszt pozyskania klika to decydująca statystyka? Retargetowana reklama typu display może przynieść więcej korzyści, nawet jeśli nie została kliknięta. W opracowaniu comScore czytamy, że retargeting spowodował wzrost wyszukiwań po marce o 1046%, co jest namacalnym dowodem na wpływ retargetingu na wzrost świadomości marki.
Reklama display rzadko kiedy daje natychmiastowy impuls zakupowy. Zwykle kilkukrotne zetknięcie użytkownika z reklamą display ułatwia decyzję zakupową. W afiliacji przyjmuje się, że przeciętnie reklama display ma 24h na to, żeby uruchomić proces zakupowy użytkownika, który ją zobaczył – w tym czasie dokonana transakcja zostanie zaliczona do kanału afiliacji. Tzw. konwersja post-impression, to wskaźnik pozwalający na atrybucję sprzedaży w przypadku, gdy w skutek wyświetlonej reklamy użytkownik dokonał zakupu bez kliknięcia w tą reklamę.
Zaleca się, aby retargeting realizowany był przez jednego partnera na wyłączność. Istnieje ryzyko, że kilku retargeretów działających w tym samym czasie będzie rywalizować o tę samą przestrzeń reklamową. Taka sytuacja utrudnia, żeby nie powiedzieć, że wręcz uniemożliwia sprawowanie kontroli nad cappingiem. Wszystko to wpłynie niekorzystnie na wynik przeprowadzonej kampanii. Jeśli już koniecznie chciałbyś wypróbować kilku dostawców, lepiej jest przeprowadzić testy kolejno jeden po drugim, ale nie ze wszystkimi na raz.
Nawet najlepsze kreacje reklamowe z czasem się opatrzą, a ich efektywność zacznie spadać. Mówi się, że mniej więcej po 5 miesiącach wyświetlania tych samych reklam, ich skuteczność spada o 50%. Powtarzające się kreacje zaczynają wtapiać się w otoczenie i przestają być zauważane przez użytkownika. Jeśli zdecydujesz się zmienić zestaw wyświetlanych reklam, powinieneś przeprowadzić test A/B dając użytkownikom wybór, ale to są znane wszystkim kanony marketingu internetowego.
Mówi się, że najważniejszym czynnikiem sukcesu w retargetingu są jednak kreacje reklamowe. Wszelkie inne parametry kampanii są mniej istotne, przy podstawowym założeniu, że jednak udaje się nam dotrzeć do użytkownika, który niedawno odwiedził naszą stronę. Większość marketerów stara się zwykle upchnąć jak najwięcej informacji w baner – tak na wszelki wypadek. Nic bardziej mylnego. Pamiętajcie angielskie powiedzenie „less is more”. Przeładowany baner nie dość, że nie zwróci uwagi większości użytkowników, to na pewno nie skłoni do kliknięcia nawet tych, którzy jednak jakoś go dostrzegli. Pamiętajcie, że w retargetingu można sobie odpuścić informowanie użytkownika czym zajmuje się nasza marka – to nasi odbiorcy już wiedzą, w końcu byli u nas na stronie. Należy raczej skupić się na tym czym użytkownik był zainteresowany i wyświetlić mu reklamę ofertową, związaną z konkretnym produktem.