7 kwestii związanych z wyborem Tag Management System

W świecie Internetu istnieją tysiące usług marketingowych. Ich tagi wypełniają miliardy stron generując tyleż samo połączeń i przepływów danych. Wszystko to wymaga odpowiedniego zarządzania i konserwacji.

Tag, to krótki fragment kodu, który zbiera informacje ze strony, na której jest osadzony. Twoja strona internetowa posiada przeciętnie od 50 do 150 tagów innych firm. Tagi zbierają informacje na temat zachowań użytkowników (np. tagi sieci afiliacyjnych na stronie potwierdzającej zawarcie transakcji), ale mogą również uruchamiać np. czat, reklamę, ankietę, itp.

Zarządzanie tagami polega na zamianie tych kilkudziesięciu tagów na jeden tzw. „master tag”, należący systemu do zarządzania tagami, gdzie w czytelnym interfejsie można pojedyncze tagi dodawać, usuwać, można generować raporty dotyczące choćby tego, czyj tag został uruchomiony jako ostatni – ma to kolosalne znaczenie dla określenia czyj klik był ostatni i komu należy się prowizja w programach partnerskich.

Przy wyborze odpowiedniego dla twojego biznesu Systemu Zarządzania Tagami (Tag Management System – w skrócie TMS), musisz zastanowić się na czym ci najbardziej zależy. Każdy dostawca TMS ma swoje mocne i słabe strony.

W tym celu dobrze jest zadać sobie 7 pytań, które przybliżą cię do właściwego wyboru.

1. Który TMS jest łatwy w obsłudze?

Możliwość dodawania i usuwania tagów przez osoby nietechniczne, to jeden z podstawowych argumentów, żeby zdecydować się na wdrożenie TMS i uniezależnić się od działu IT. W tym celu interfejs TMS musi być intuicyjny i przyjazny.

Choć jest to działanie jednorazowe, nie bez znaczenia będzie również integracja TMS z twoją stroną oraz konfiguracja użytkowników i poziomów ich dostępów.

Nie jest łatwo dokonać oceny podczas krótkiego demo jakie serwują dostawcy TMS – dobrze byłoby móc zwrócić się do istniejącego użytkownika z prośbą o opinię.

2. W jaki sposób TMS poprawi efektywność strony i UX użytkownika?

Użyteczne okazują się tu być wszelkie case studies oferowane przez dostawcę.

Dodatkowo poproś o statystyki związane czasem ładowania strony, liczbą zapytań serwera na 1 załadowanie się strony, czasem ładowania się wszystkich tagów (wyrażane w milisekundach). Wszystko to może wpływać na współczynnik odrzuceń, a w efekcie na wyniki sprzedaży online.

Zadania jakie ma do wykonania TMS na twojej stronie są dość rozległe. Musi on bowiem zmapować i pogrupować wszystkie podstrony twojego serwisu, skontrolować system, który zaciągnie wszystkie dynamiczne wartości z twojej strony, rozpoznać, na której podstronie jest użytkownik, które tagi „odpalić”, jakie dane zaciągnąć, itp. i wszystko to przedstawić w czytelny sposób w swoim interfejsie.

Zwróć uwagę na to, gdzie zlokalizowana jest biblioteka JavaScript – niektórzy dostawcy trzymają ją w chmurze, inni na serwerze klienta. Nie jest to tak całkiem bez znaczenia dla wydajności strony.

3. Jak wygląda obsługa klienta po stronie dostawcy?

TMS ma za zadanie ułatwiać pracę nietechnicznym pracownikom. W związku z tym ważne jest wsparcie techniczne po stronie dostawcy. Czy otrzymasz dedykowanego account managera? Jakie koszty są z tym związane? Czy AM ma doświadczenie w bazach danych i analityce? Czy dostawca oferuje „wsparcie premium”?

4. Czy dostawca TMS ma doświadczenie w twojej branży?

Innymi słowy, czy ma w swoim portfolio firmy podobne do twojej? Chodzi głównie o to, czy jego dział obsługi klienta będzie dobrze rozumiał twoją specyfikę, rodzaj danych jakimi operujesz. Dla wielu klientów TMS staje się partnerem strategicznym, który silnie wspiera ich w marketingu bazodanowym.

5. Czy TMS jest rozwijany?

Marketing bazodanowy wciąż ewoluuje. Dobry TMS rozwiązuje problemy marketingu wykraczające daleko poza samo zarządzanie tagami – zajmując się choćby atrybucją. Zapytaj o wizję rozwoju TMS i sprawdź na ile pokrywa się ona z twoimi planami rozwojowymi.

6. Czy technologia TMS jest neutralna?

Innymi słowy, czy nie wchodzi w interakcje z innymi funkcjonalnościami powodując konflikty.

Coraz częściej TMS włączany jest jako moduł do większych narzędzi marketingowych. Decydując się na wykorzystanie takiego wielomodułowego narzędzia musisz sprawdzić jego wpływ na wszystkie dotychczas używane przez ciebie rozwiązania.

7. Czy TMS nadaje się do Cross-Channel Marketingu?

Często uporządkowanie procesu zbierania danych ze strony staje się pretekstem do integracji działalności marketingowej w wielu kanałach online i na wielu urządzeniach. Najbardziej zaawansowane TMS oferują rozwiązania wykraczające poza zbieranie danych w przeglądarce: mobile SDK, API data feeds, itp.

Marketerzy wdrażając coraz to nowe narzędzia marketingowe umieszczają mnóstwo cudzych fragmentów kodu JavaScript. Wydaje się to być nieuniknione. Jeśli by jednak zapytać eksperta IT o zdanie, będzie on zawsze rekomendował jak najmniejszą ich liczbę na stronie. Wydaje się, że Tag Management System godzi interesy wszystkich działów w firmie.

3 proste sposoby na hakowanie wzrostu firmy

Zaproponowany w 2010 roku przez Seana Ellisa termin „growth hacking” [ang. hakowanie wzrostu] okrzepł już wśród marketerów w USA – w Polsce to nadal egzotyka.  Ściśle związana z organizacjami typu startup metodologia ta polega na interpretacji danych analitycznych i sprytnym wykorzystywaniu ich w procesie szybkiego wzrostu firmy. I choć nie istnieje zestaw uniwersalnych metod, gotowych do zastosowania w każdym biznesie, 5 poniższych przykładów pozwoli zrozumieć mechanizm growth hackingu i może stać się cennym źródłem inspiracji.

Continue reading

Wieloekranowość w atrybucji: metody

Przeciętnie, nawet do 90% przekazu marketingowego odbieramy poprzez monitory na różnych urządzeniach. Pojęcie wieloekranowości (lub inaczej – multiscreen) nie jest więc żadnym nowym modnym określeniem, ale standardem współczesnego marketingu. Telewizja nie skupia już „całej” uwagi odbiorców, a kontent reklamodawców coraz częściej wyświetlany jest na urządzeniach mobilnych.

Urządzenia mobilne wypierają laptopy i desktopy. Spodziewany wzrost zakupów w mobile’u do 2017 roku wyniesie aż 231%. Taka zmiana zachowań użytkowników stanowi nowe wyzwanie dla marketerów. Kluczowym działaniem staje się śledzenie ścieżki zakupowej klienta, który korzysta z kilku urządzeń (ekranów).

Fakty są takie, że:

  • 65% ścieżek rozpoczyna się na smartfonach, by 61% z nich kontynuować na desktopach/ laptopach, a 4% na tabletach.
  • Z 25% ścieżek, które rozpoczynają się na desktopach/ laptopach, 19% kontynuowanych jest na smartfonach, a 5% na tabletach.
  • Z 11% ścieżek rozpoczętych na tabletach 10% kontynuowanych jest na desktopach/ laptopach.

Do tej pory najpopularniejszy sposób śledzenia transakcji i nagradzania wydawców oparty był o cookies, jednak wraz ze wzrostem liczby urządzeń, które występują w przeciętnej ścieżce zakupowej, proces śledzenia transakcji staje się coraz mniej dokładny.

Przestarzała i przez wielu uznawana za niesprawiedliwą metoda atrybucji „last click” nagradzająca ostatni touchpoint poprzedzający zawarcie transakcji, tylko potęguje problem zaniedbując wszystkich pozostałych partnerów, którzy przyczynili się do doprowadzenia klienta do koszyka zakupowego.

Na przykład: użytkownik może kliknąć w email na komórce, zobaczyć reklamę display na tablecie, by w końcu na desktopie wejść na stronę poprzez wyszukiwarkę i dokonać zakupu. W modelu atrybucji „last click wins” prowizję otrzyma wyłącznie autor linku sponsorowanego w wyszukiwarce.

Pozyskanie informacji nt. tego, który kanał i w jakim stopniu przyczynił się do sprzedaży staje się coraz trudniejsze. Trudno bowiem indentyfikować użytkownika na różnych urządzeniach.

Holistyczne spojrzenie na całą ścieżkę zakupową z uwzględnieniem wszystkich touchpointów (punktów, w których użytkownik styka się z reklamą/ produktem/ marką) pozwala wynagrodzić wszystkich, którzy mieli wkład w wygenerowanie sprzedaży adekwatnie do ich zaangażowania.

Udział w konwersji pojedynczych urządzeń, a udział w konwersji uwzględniający wiele urządzeń (cross-device):

 

Łatwo wyobrazić sobie wszystkie mylne założenia jakie można wysnuć gdy brak informacji nt. wszystkich urządzeń, z których korzysta użytkownik.

Istnieją dwa podejścia do tzw. cross-device tracking – deterministyczne i oparte o prawdopodobieństwo – probabilistyczne.

Model deterministyczny, który opiera się o „single sign-on” (użytkownik musi być cały czas zalogowany), wykorzystuje dane własne reklamodawcy i charakteryzuje się dokładnością na poziomie 95%. Takie rozwiązanie stosuje np. Facebook, który udostępnia swoim reklamodawcom raport skuteczności reklamy z rozbiciem na poszczególne urządzenia.

Model probabilistyczny jest dużo mniej dokładny (60%-90%). Polega na szacowaniu prawdopodobieństwa wystąpienia akcji na poszczególnych urządzeniach w oparciu o anonimowe dane (nie związane z konkretnym użytkownikiem). Takie rozwiązanie stosuje np. Google, który potrafi wskazać udział poszczególnych urządzeń, ale dane te nie są związane z konkretnym użytkownikiem. Model ten sprawdza się tylko dla wybranych reklamodawców, takich jak np. linie lotnicze, które potrafią identyfikować użytkownika w oparciu o dane charakterystyczne dla tej branży: terminal, destynacja, czas rezerwacji, itp. Sposób ten, choć nie tak dokładny jak deterministyczny, nie wymaga jednej platformy, która dysponuje własnymi danymi. Jest więc bardziej uniwersalny.

Jak przekonać marketera do aktualizacji baz danych?

Celem marketingu bazodanowego jest budowanie relacji z klientami. Im bliższa relacja, tym większa skłonność klienta do kupowania, również po wyższych cenach.

Marketerzy chętnie oddają się kreatywnym pracom nad designem, copywrittingiem, testowaniem, itp. zapominając, że nawet najlepszy pomysł na kampanię nie przyniesie pożądanego efektu jeśli baza danych nie jest zaktualizowana.

Na szczęście reklamodawcy często decydują się na „odświeżenie” dawno nie wykorzystywanych baz danych. Dane kontaktowe w nich zawarte mają to do siebie, że się dezaktualizują – ludzie zmieniają numery telefonów, skrzynki mailowe, etc. Realizacja jakiejkolwiek kampanii na nieaktualnej bazie danych zawsze wiąże się ze sporymi stratami. Często pretekstem do sprawdzenia kondycji posiadanej bazy danych jest realizacja kampanii „antychurnowej” (zapobiegającej migracji klientów).

JetVerify to narzędzie, które w kilku prosty krokach pozwala zweryfikować dane zawarte w bazie. Posiada ono moduł umożliwiający wgranie bazy danych z pliku płaskiego (.csv) i wykonanie zestawu testów sprawdzających jej jakość i aktualność.

Intuicyjny interfejs ułatwi import bazy i w krótkim czasie (zależnym od liczby rekordów oraz weryfikowanych danych kontaktowych) pozwoli uzyskać informacje na temat rodzaju błędów w niej zawartych. Na koniec całej operacji można pobrać oczyszczony plik danych, osobno otrzymując błędne rekordy do wglądu.

Utrzymanie wysokiej higieny bazy danych pozwala na optymalne jej wykorzystanie. Regularne czyszczenie bazy generuje spore oszczędności pieniędzy, czasu, pracy ludzi i znacznie zwiększa efektywność kampanii marketingowych.

Jesteś gotów na mobile friendly algorytm Google?

Jeśli jesteś reklamodawcą, którego sprzedaż bazuje na ruchu z afiliacji, problemy wydawców są twoimi problemami. Oto jak powinniście przygotować się na promowanie stron „mobile friendly” przez Google’a. Jeśli już to zrobiliście, możesz sprawdzić z naszą checklistą czy niczego nie przegapiłeś.

21 kwietnia Google wypuścił nowy algorytm, który ma „nagradzać” strony zoptymalizowane pod ruch mobilny (strony responsywne) wyższą pozycją w SERP (search engine result page). Jest to ukłon w kierunku krajów, gdzie penetracja smartfonów wynosi 76% a mobile generuje 30% wszystkich sprzedaży w ecommerce (są takie kraje!).

Sprawdź czy jesteś gotów?

Zacznij od testu strony czy jest ona zgodna z urządzeniami przenośnymi? Otrzymasz w nim wynik oraz sugestie co powinieneś poprawić.

Żeby uznać stronę za „mobile ready” powinna ona:

  • nie wykorzystywać software’u, który nie jest obsługiwany przez komórki, jak np. Flash
  • używać czcionek, które są czytelne bez powiększania
  • mieć kontent dopasowany do rozdzielczości ekranu komórki, żeby nie trzeba było scroll’ować w poziomie czy powiększać
  • mieć linki/ przyciski rozmieszczone w taki sposób, żeby łatwo było je wybrać palcem dorosłego mężczyzny

Większość z tych zaleceń jest stosunkowo łatwa do wdrożenia i co najważniejsze – nawet jeśli twoja strona ucierpiała na byciu niedostosowaną do mobile’a, kara, którą otrzymasz od Google’a nie jest na zawsze. Algorytm działa w czasie rzeczywistym i z pewnością dostrzeże jeśli nastąpią zmiany, uwzględniając je w swoich rankingach. Algorytm działa na poziomie pojedynczej strony a nie całego serwisu, dlatego penalizowane będą wyłącznie te strony, które nie są zoptymalizowane.

Rozwój M-commerce przyniósł zupełnie nowe możliwości zarabiania przez wydawców. Umiejętność targetowania pojedynczego użytkownika smartfona wraz z uwzględnieniem jego lokalizacji, to wielka zdobycz mobile’a, doceniana przez reklamodawców. Na polskim rynku nie wielu jest jeszcze afiliantów specjalizujących się w mobile’u, ale warto zadbać, aby mieć któregokolwiek z nich w programie.

Sugestie dotyczące optymalizacji serwisów reklamodawców w równym stopniu odnoszą się do wydawców kontentowych.

Co ciekawe, mobile niejako „faworyzuje” strony chińskie, gdzie dwa znaki potrafią zastąpić całe zdanie. W związku z tym  na małym ekranie komórki zmieści się dużo więcej treści po chińsku, niż w jakimkolwiek europejskim języku.

Ciekaw jestem czy odczuliście na własnej skórze wprowadzenie „mobile friendly algorithm” przez Googl’a?